środa, 1 marca 2017

Redaktor i zagraniczne wojaże


W trzecim roku drugiego tysiąclecia, podczas szóstej edycji Kupieckiego szlaku, entuzjazm uczestników utrzymywał się ciągle na wysokich tonach. Nastroje mieszkańców i gości przybyłych na imprezę badał redaktor Tadeusz Krawiec przeprowadzając wywiady w czasie trwania wydarzenia. Redaktor był uważnym obserwatorem nie tylko tego co przebiegało zgodnie z oficjalnym programem, ale także tego, co działo się obok głównego nurtu imprezy.

  


Mając takie walory, usilnie próbowaliśmy nawiązać współpracę międzynarodową i poszukiwaliśmy miasta partnerskiego za granicą, by można było w przyszłości korzystać ze środków unijnych na dofinansowanie projektów. 
Dwunastego lipca 2003 roku 40-osobowa grupa Reczan, w tym rękodzielnicy i łucznicy, uczestniczyła w średniowiecznym festynie w niemieckim Torgelow. Wyjazd był rewizytą, na zaproszenie Hartmut’a Schneider i Franck’a Nick, którzy wcześniej w czerwcu prezentowali swoje rycerskie umiejętności "Na kupieckim szlaku" w Reczu.

 
 
 
 
 

 
 
 
 

Niestety, w pobliżu granicy wszystkie miasta po stronie niemieckiej miały już zawiązane partnerstwa i na razie nie były zainteresowane drugim partnerem z Polski.

Jeszcze tego samego roku, w sierpniu, uczniowie i nauczyciele Gimnazjum przyjęli i przygotowali program dla grupy duńskich uczniów. Według specjalnie przygotowanej przez gimnazjalistów mapki starej części miasta, młodzi Duńczycy wyszukiwali ciekawe miejsca w Reczu, gdzie polscy uczniowie w kostiumach historycznych przeprowadzali konkurencje strzelania z łuku, nauki dawnych tańców, albo też rozpoznawania cennych zabytków wewnątrz kościoła. Na koniec wspólne ognisko. W następnym roku z rewizytą do Viborg w Danii wyjechała dwudziestoosobowa grupa młodzieży ze Szkoły Podstawowej w Reczu.

Wreszcie po dwóch latach poszukiwań udało się wyszukać idealne miasto partnerskie - Malchin w Meklemburgii. Ale to już inna historia...

niedziela, 8 stycznia 2017

Prawa świata


 Nocny moralitet w 2003 r. roku zatytułowany „Prawa świata”, ponownie zaskoczył wszystkich swoim kunsztem, pomysłowością i wyobraźnią przestrzenną oraz użyciem nowych środków wyrazu.


Po latach stosowania „żywego planu”, w przestrzeniach zaaranżowanych wokół to jednej, to drugiej bramy wjazdowej (baszty) do dawnego, średniowiecznego Recza, Grzegorz Adamiak odważnie zastosował technikę „teatru cieni”, która nie dość, że obroniła się przed masową, plenerową widownią, to dodatkowo wniosła odmienność i nową aurę tajemniczości, wywołując znowu ogromne wrażenie na widzach, w dużej części kilkuletnich berbeci, których nie da się oszukać bylejakością przekazu. 






W obu spektaklach: dziennym i nocnym, inspiracją do stworzenia scenariuszy były zdarzenia w samorządzie, w którym zarówno Grzegorz, jak i ja zaczęliśmy pracować od 2002 r. Ja z pewnością czułem się zaskoczony ludzkimi reakcjami, z którymi spotykałem się już od trzeciego tygodnia pracy (dlaczego już w trzecim tygodniu?), nie mogłem i nie umiałem się z nimi pogodzić, co znalazło zakamuflowane odzwierciedlenie w postaciach i w treści dialogów do widowiska dziennego. Jednak chyba tylko nieliczni mogli odczytać zawarty w scenariuszu przekaz, z powodu kłopotów z nagłośnieniem, które tradycyjnie, jak każdego roku, w tejże właśnie chwili odmawiało posłuszeństwa.


Moralitety na szczęście nie miały problemów z nagłośnieniem i w nocnym klimacie każde słowo  precyzyjnie docierało do uszu odbiorców. Czy ktoś mógłby przypomnieć, o czym opowiadał spektakl? Ja już niestety nie pamiętam...


To co się działo na sesjach i poza nimi było dla mnie czymś, czego nie doznałem w takim nasileniu nigdy wcześniej. W grze politycznej nie liczyły się żadne wartości, jedynie zwycięstwo uzyskane wszelkimi sposobami, nawet „po trupach”. Walka toczyła się z frazesami na ustach i wypisanymi hasłami „na sztandarach” takimi jak: prawda, praworządność, nasze dzieci, krzywda najbiedniejszych, itp. Ale zwykle chodziło o coś zupełnie przeciwnego. Ale musiało być tak podane, by „ciemny lud” to kupił. Po kilku latach obrzucania błotem, zniechęcania zwykłych ludzi uczestniczących w imprezie pragnących tylko spokoju i zabawy, takim „trupem” stała się impreza, za pomocą której próbowano wzmacniać lokalną atrakcyjność i tożsamość. W opinii oponentów była „nudna i nie wiedzieć dlaczego kontynuowana na przekór oczekiwaniom mieszkańców”. 

Juliusz Kossak, Święty Jerzy zabijający smoka (domena publiczna)
 
Zatem skoro taka jest istota polityki to lepiej, żeby w niej uczestniczyły osoby, które same może niczego nie potrafią stworzyć własnymi rękami, ale mają szacunek dla takich twórców niezależnie od ich poglądów politycznych. I na tyle słabe, żeby nie forsować swoich pomysłów,  ale godzić i wspierać dążenia innych, nie działających politycznie, liderów lokalnych. Prawdziwi animatorzy, liderzy społeczni i menadżerowie niech pracują w organizacjach pozarządowych, gminnych jednostkach instytucjach, firmach, spółkach, itd. zarabiając godne pieniądze – ponieważ to oni wytwarzają dobra i wartości służące gminie. Dzisiaj myślę, że dla lokalnej społeczności zdecydowanie niekorzystne jest łączenie funkcji lidera społecznego, artysty, szefa gminnej jednostki z funkcją polityczną (nawet w tzw. „małej” polityce).  Zawsze dzieje się potem coś co szkodzi jednostce samorządowej, grupie społecznej, stowarzyszeniu, czy inicjatywie społecznej. Szczególnie wtedy, gdy następuje zmiana władzy. Wiedząc, jak skonstruowane są te mechanizmy, czyż nie powinniśmy w wyborach wybierać raczej „słabych” polityków i „mocnych” lokalnych liderów i twórców. Tylko czy jesteśmy już gotowi na taki sposób myślenia - odporni na manipulację i przekupstwo stanowiskami i zleceniami od przebiegłych, politycznych wodzów udowadniających, że bez nich nie jest możliwy postęp i że są niezastąpieni? Ciągle powszechne są poglądy, że tylko wódz na Kasztance, najlepiej w mundurze dla dodania powagi i siły, może nam zapewnić pomyślność. A co Wy o tym sądzicie?

poniedziałek, 12 grudnia 2016

Na dworze reckich joannitów



Szósta edycja „Na kupieckim szlaku” w dniu 28 czerwca 2003 r. ukazała zgromadzony wokół grupy miłośników Recza potencjał wytworzony, wypracowany w poprzednich latach. Niezbyt szczęśliwie, tego samego dnia w tymże roku odbywały się  jednocześnie imprezy w innych okolicznych miejscowościach. W miejscach, do których chętnie zaglądali Reczanie, a także mieszkańcy tamtych miejscowości lubili przyjeżdżać „Na kupiecki szlak” do Recza. Stąd też jakby mniej widzów od rana gromadziło się na reckim rynku. Szczególnie Drawno ściągało do siebie imprezowiczów z całej okolicy, pragnących posłuchać i zobaczyć wielkie gwiazdy muzyki pop i polskiej sceny rockowej. Zasadą było, że Recz organizował swoje święto w tydzień po zakończeniu roku szkolnego. Drawno natomiast, w pierwszy weekend lipca rozpoczynało swój sezon turystyczny. Czasem jednak daty tych ważnych dla obu miejscowości wydarzeń nakładały się na siebie. 


W Reczu dalej poszukiwano tożsamości dla tego święta w Reczu, starając się wypełnić dzień imprezy w możliwie najbogatszy sposób - przede wszystkim poprzez prezentowanie aktywności swoich mieszkańców i mieszkańców okolicznych powiatów. Może nie była to w pełni profesjonalna twórczość, ale własna, niepowtarzalna. Nowym elementem miało być też nawiązanie kontaktów międzynarodowych, po to by podnieść rangę wydarzenia i łatwiej pozyskiwać środki z grantów na taką współpracę.


Stefan Szymoniak z Tuczna co roku zachęcał do polubienia swojej twórczości
Wieloletnim miłośnikiem reckich jarmarków była wikliniarka Irena Kotuła ze Stargardu 

Karczma Ryszarda Walczaka charakteryzowała się dbałością o detale

Mając na uwadze korzyści jakie miały inne gminy ze współpracy międzynarodowej, w nadchodzącej perspektywie finansowania ze środków unijnych, usilnie staraliśmy się znaleźć jakąś partnerską gminę. Miasto Torgelow, które niestety miało już swoje polskie miasto partnerskie, nie było zainteresowane sformalizowaniem kontaktów, ale chętnie podjęło współpracę w obszarze wykorzystywania kultury średniowiecznej do promowania gminy.

Pojedynek Hartmuta z Frankiem
Po raz pierwszy udało się zaprosić rycerzy z tego miasta. Byli to: Hartmut Schneider i Franck Nick. Oni, a także rycerze Bractwa Maltańskiego ze Szczecina brali udział w dziennym widowisku. Przeszło ono do historii spektakularnym występem Ryszarda Mazurka, który ujawnił wtedy niepospolity talent aktorski.


Czas, leniwie upływający od samego rana, miał być umilany programem pokazów: rycerskimi, próbami tańców dawnych, prezentacjami rzemieślniczymi czy zawodami strzelania z łuku. Namiastka życia w dawnej osadzie miejskiej w Pomeranii. Wprawdzie niedoskonałości kostiumowe i współczesny wygląd otoczenia wymagały uruchomienia głębokich pokładów wyobraźni ale klimat imprezy rzeczywiście inspirował uczestników do poszukiwań swojego miejsca i wpisania się w jej koloryt.



 
W duecie Ela i Andrzej znakomicie uzupełniali się w prowadzeniu imprezy i uroczystości z nią związanych
 
Rodzinnie

W Bractwie Rycerzy Joannitów ze Szczecina zyskaliśmy oddanych przyjaciół. Zależało nam na tej przyjaźni, bo dzięki niej młodzi reccy adepci rycerskiego rzemiosła mogli poznawać arkana sztuki wojennej wieków średnich, a miejscowe damy dworu miały szansę doskonalić się w ogładzie i dworskich manierach.


 
 


... cdn.